Ukraina- mała zadyma tuż za granicą

Ukraina?! Nie masz gdzie jechać? Tam jest wojna! Z dziećmi?! Szalony... tak reagowali mniej więcej znajomi z pracy, gdy mówiłem o planach weekendowych. Nie przesadzajcie, nie jadę na wschód, tam gdzie separatyści i otwarta walka. Pozwiedzam w spokoju zachodnią część, przy granicy i już. Niestety każdy miał trochę racji. O tym za chwile...

 

 

Pierwsza przygoda to przekraczanie granicy. Już widzę bramki graniczne, no to podjazd, paszporty i jazda. Niestety to tak nie działa. System jest bardzo rozbudowany. Kiedy zbliżałem się do bramek na drogę wyskoczył żołnierz i kazał się zatrzymać. Podobno ominąłem punkt pierwszej kontroli. Kazał wysiąść i z nim iść 20 m z powrotem. Tam faktycznie farbą na ziemi było napisane "stop". Zebrałem reprymendę i a żołnierz przystąpił do pierwszej kontroli, czyli policzenia osób w samochodzie i napisania tego na kartce. Z tym "dokumentem" do szlabanu. Na szlabanie już standard, rutyna, sprawdzili: paszporty, dowód rejestracyjny samochodu, przegląd i ubezpieczenie OC, umowę notarialną użyczenia samochodu (nie jestem właścicielem) po angielsku, karty stałego pobytu na Węgrzech i węgierskie karty adresowe (nie wiem skąd wiedzieli, że mieszkamy na Węgrzech). Wszystko miałem! Po drobnej godzinnej kontroli, z dużym niezadowoleniem, pozwolili jechać. I nie musieliśmy "wykupić" nic dodatkowo. 

 

 

Pobyt przebiegał bardzo miło, obiadek w restauracji w Chust, dużo smacznie i bardzo tanio. Potem wielkie zakupy, bo także taniocha i do celu naszej podróży miejscowości Mukaczewo. I tu zaczyna się główna część tej historii. Wcale do Mukaczewa nie dotarliśmy.

 

Kupowaliśmy owoce przy drodze i Pani zapytała, gdzie jedziemy, my na to, że Mukaczewo. A ona, że droga może być zamknięta, ale to raczej z drugiej strony miasta. My na to, że dziękujemy za informacje i jedziemy dalej. Wtedy zadzwoniła mama naszego kolegi, że Mukaczewo zamknięte przez wojsko, bo jest strzelanina. Troszkę nas zamurowało i poprosiliśmy o więcej informacji. I wtedy się zaczęło... Strzelanina po polsku, jest wtedy jak mafia ma zatarg i w mieście padnie kilkadziesiąt strzałów. Słyszy się, że ktoś kto miał szemrane kontakty, kulka i leży. Strzelanina po ukraińsku to karabiny maszynowe i granatniki. Tak! Granatniki! Grzmoty, jak podczas burzy, pełno wojska i niezłe zniszczenia w budynkach. I my tam w środku. Za radą mamy skręciliśmy na drogę lokalną w kierunku granicy. Chciałbym móc opisać znaczenie słów "lokalna droga" na Ukrainie, ale nie da się. Powiem tylko, że czasem lepiej jechać polem, bo w drodze wyrwa jak rów przeciwczołgowy. Jakby samochód rozsypał się, gdzieś tam na tym odludziu, byłoby przechlapane. Robiło się ciemno, nad nami las i już coraz gorzej widać braki w asfalcie. Wtedy zadzwoniła mama kolegi, że już opanowali problem i w mieście spokój, ale napastnicy rozbiegli się po lesie w okolicy miasta.

 

Wtedy powiedziałem, że lepiej żeby się już z mamą nie kontaktował i obserwowałem dokładnie las z lewej i prawej strony. Robiło się lepiej, gdyż las się skończył i zaczęła lepsza droga. Wtedy na środku drogi zobaczyliśmy ciężarówkę wojskową i czterech ludzi w moro z karabinami. Mówię, że podjadę powoli i zobaczymy czy to "nasi". Co to znaczy "nasi"? W tej sytuacji, każdy mógł być "nasz" i "nie nasz". Zapytamy o drogę jak coś i spadamy. Okazało się, że to armia bezpieczeństwa Ukrainy i tylko informują i patrolują teren. Pozwolili jechać dalej i wskazali drogę do miasta ukraińskiego Użhorod.

 

zdj pochodzi z portalu http://www.nieznanaukraina.pl/2691/uzhorod/

 

Tak, tak Użhorod. No bo wojsko wojskiem, strzelanina strzelaniną, granatnik granatnikiem, a coś na tej Ukrainie zwiedzić trzeba. Pomimo perturbacji dotarliśmy około 0:00 do miasta, a miejscowy stróż zgodził się otworzyć i wpuścił na zamek. Koszt oczywiście 5 euro od osoby. Co to pięć euro może zdziałać! Ciekawe, czy w Polsce otworzą Ci zamek o północy za 5 euro? Piękna warownia pełna węgierskich symboli narodowych, np. turul na dziedzińcu. Po zwiedzaniu - 30 min do granicy z Węgrami i nocleg. Dzień pełen wrażeń.

 

A tak na uzupełnienie opowieści, to o co poszło w strzelaninie... Prawy Sektor, który walczy z separatystami na wschodzie, potrzebował kasy na działania wojenne. W Mukaczewie miejscowy bonzo, znaczy działacz, kontroluje przemyt szlugów, znaczy reguluje handel papierosami do Unii Europejskiej. I ma z tego dobre zyski. Prawy Sektor chciał udziału w zysku i spotkali się z odmową. To zaczęli używać innych argumentów. Spalili dwie stacje benzynowe i jakiś obiekt sportowy.

 Czytaj dalej

 

 

poprzednia     następna

 

 

Write a comment

Comments: 0